Lato 2015 – jak żadne dotąd – było tak upalne, że nawet przeciwnicy kąpieli słonecznych powrócili z wakacji z ładną opalenizną. Jeśli chroniliśmy skórę przed niebezpiecznym promieniowaniem słonecznym kremami z wysokim filtrem, nasza skóra nie została poparzona, wysuszona, nie łuszczy się, a jasnobrązowy odcień wygląda atrakcyjnie i zdrowo. Chciałoby się tak wyglądać jak najdłużej. Niestety, opalenizna stopniowo zanika, odsłaniając bladość i wszelkie niedoskonałości cery. Jak temu zaradzić?
Póki jeszcze aura pozwala, warto jeszcze „łapać” opaleniznę, wykorzystując weekendy na polegiwanie nad brzegami akwenów czy choćby na własnym balkonie. Jeszcze lepszy sposób to aktywność fizyczna na świeżym powietrzu, co przysłuży się nie tylko skórze, ale też kondycji i zdrowiu. Jednak słońca nie można lekceważyć, dlatego nie zapominamy o ochronnych kremach. W końcu wcześniej czy później nadchodzi czas, gdy słońca jest za mało. Jak wtedy przywołać lato?
Samoopalacze? – lepiej unikaj
Wydawałoby się, że samoopalacze to najlepszy sposób, by uzyskać ciemny odcień skóry bez kłopotu i niepożądanych konsekwencji. Rzeczywiście już jedna aplikacja sprawia, że skóra staje się ciemna, często aż za ciemna, co wygląda nienaturalnie i razi sztucznością. Na domiar złego, gdy taki preparat rozsmarujemy nierównomiernie, opaleniznę mamy w różnych odcieniach, tworzących smugi i plamy.
Samoopalacze szybkość działania zawdzięczają wysokiej zawartości dihydroksyacetonu (DHA), związku z grupy cukrów, który to wchodzi w reakcję z aminokwasami zawartymi w naskórku. Rezultatem jest ciemny pigment, który jednak szybko blednie – po kilku dniach po opaleniźnie nie ma śladu. Operację „samoopalania” można oczywiście powtarzać tak długo jak się chce, ale istnieje niebezpieczeństwo, że za każdym razem odcień skóry będzie inny, co nie ujdzie uwadze nawet niezbyt bacznych obserwatorów z naszego otoczenia.
Może więc solarium lub opalanie natryskowe?
Opalanie w solarium to najgorszy pomysł i nawet się nie będziemy rozpisywać na ten temat, wypowiadając tylko gromkie: NIE! Może więc opalanie natryskowe? To zdecydowanie bezpieczniejsza alternatywa wobec solarium. Polega ono na spryskaniu ciała specjalnym lotonem. Takie preparaty, podobnie jak samoopalacze, są bogate w DHA, więc skóra szybko barwi się na żądany odcień i to równomiernie. Niestety, opalenizna tak uzyskana szybko zanika, po każdej kąpieli jest coraz jaśniejsza, a nawet spływa z potem, barwiąc kołnierzyk od koszuli (jeśli natryskowi została poddana tylko twarz) lub całą garderobę (jeśli „zbrązowiliśmy” całe ciało). Ten sposób opalania radzimy tylko tym osobom, którym zależy na atrakcyjnym wyglądzie podczas tzw. większego wyjścia, choćby na własny ślub.
Balsamy i kremy stopniowo opalające – to jest to
Preparaty do stopniowego opalania zawierają bardzo niewiele DHA albo – co jeszcze lepiej – wcale. Ich zaletą jest to, że opalenizna wygląda naturalnie, stale utrzymuje ten sam odcień i – co istotne – nie można przesadzić z nadmiarem brązu. Takie kremy należy stosować codziennie, a zacząć trzeba wtedy, gdy cera jest jeszcze opalona słońcem. Wówczas nikt nie spostrzeże ingerencji chemicznej substancji, a my możemy udawać, że z takim kolorem skóry już przyszliśmy już na świat.
Szczególnie wart polecenia jest 66 30 Radiance Cycle – męski krem brązująco-opalający. Nie zawiera w ogóle DHA, a wszystkie jego składniki mają roślinne pochodzenie. Długa jest ich lista (figa turecka, skrzydlica jadalna, pomarańcze z Kalabrii, tymianek ze Szwajcarii i wiele innych) i szerokie spektrum działania.
Bowiem ten specyfik nie tylko nadaje skórze ładną opaleniznę, ale także ją pielęgnuje (nawilża, zmiękcza, wygładza) i chroni przed wieloma szkodliwymi czynnikami. Wystarczy tylko wymienić promieniowanie ultrafioletowe czy wolne rodniki, przed czym zabezpiecza kompleks Urban Shield®. Ta nowoczesna technologia cechuje ów produkt.
Stosując ten wysokiej jakości kosmetyk, dajemy swojej skórze wszystko, czego jej potrzeba. Odwdzięcza się nam zdrowym wyglądem i nie poddaje się upływającemu czasowi.
Dodaj komentarz
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.
klakier
nie ma co się wstydzić, z łupieżem trzeba po prostu walczyć i tyle. mi się udało, a to wszystko dlatego, że poszedłem do apteki i kupiłem sobie Pirolam, który okazał się być świetnym szamponem przeciwłupieżowym.