Podobno listopad to taki miesiąc, który składa się z samych poniedziałków. „Nie lubię poniedziałku” – to pierwsza myśl, jaka nam przychodzi do głowy zaraz po pierwszych dźwiękach budzika w poweekendowy poranek. Żeby nie popaść w jesienną depresję, warto zadbać o to, by odrobinę lata zachować jak najdłużej. A co pozostaje po letnim wypoczynku? To opalenizna, która przypomina o rozgrzanej plaży, bliskich i dalekich wojażach, wędrówkach po górach i dziesiątkach innych urlopowych atrakcji.
Ta lipcowa czy sierpniowa odeszła już w niebyt, ale od czego przemysł kosmetyczny?
Opalenizna sztuczna, a jak prawdziwa
Nie zawsze była moda na opalanie. Jeszcze 100 lat temu ciemny odcień skóry nie przystoił tzw. dobrze urodzonym. Delikatne panienki i subtelni młodzieńcy unikali słońca, lud natomiast z konieczności, pracując na polu, podawał się promieniom słonecznym. Brązowa skóra była więc passe. Już w okresie międzywojennym opalona skóra stała się powodem do dumy, bo była dowodem na wczasy „u wód”, świadczyła o zasobności materialnej rodziny. Mimo że dermatolodzy ostrzegają, iż nadmierne korzystanie ze słońca to częsta przyczyna raka skóry, moda na opalanie nie mija, a brązowa skóra uważana jest za bardziej atrakcyjną niż blada.
Ciemny odcień można uzyskać bez wychodzenia z domu. Przemysł kosmetyczny oferuje takie kosmetyki, jak samoopalacze oraz kremy brązujące i balsamy. Zawierają one dihydroksyaceton (DHA) – substancję chemiczną, która powoduje brązowienie naskórka. Jakie reakcje chemiczne zachodzą w zetknięciu tej substancji ze skórą, nie nam to ani badać, ani referować, tym zajmują się dermatolodzy. Ci twierdzą, że im kosmetyk brązujący zawiera mniej DHA, tym bardziej jest przyjazny dla skóry. Po pierwsze, nie stanowi zagrożenia chorobowego, po drugie, nie dopuszcza, byśmy po jego aplikacji wyglądali jak dobrze upieczone amerykańskie indyki na Święto Dziękczynienia czy – co bliższe naszej środkowoeuropejskiej kulturze gastronomicznej – skwarki ze świńskiej szperki.
Dużo DHA zawierają samoopalacze. Wystarczy jednorazowa aplikacja preparatu, by skóra stała się ciemnobrązowa. Nieraz wygląda nienaturalnie i zamiast przydawać uroku, to szpeci. Użytkownicy samoopalaczy nie mają bowiem za wiele wpływu na końcowy efekt aplikacji. Inaczej wygląda stosowanie kremów i balsamów brązujących. Wymagają one kilkakrotnego użycia, więc skóra zmienia zabarwienie stopniowo, podobnie jak przy umiarkowanej ekspozycji na słońce.
Bardzo dobrym kosmetykiem jest męski krem brązująco-opalający 66 30 Radiane Cycle. Po pierwsze, nie zawiera DHA, złożony jest tylko z naturalnych składników, po drugie, dzięki nowoczesnej technologii kompleks Urban Shield® chroni skórę przed wolnymi rodnikami i szkodliwym promieniowaniem słonecznym.
Dlaczego nie solarium?
Wiecie, że solarium uzależnia? Jest to tanoreksja. Jednak niebezpieczeństwo korzystania z solarium polega na tym, że lampy emitują promienie UVA i UVB (tak jak słońce), ale w jeszcze większym natężeniu. Wystawianie skóry na takie promieniowanie skutkować może chorobą nowotworową – najgroźniejszym czerniakiem. Poza tym skóra szybciej się starzeje, traci wilgotność i jędrność, wcześnie pojawiają się zmarszczki. Nadmierna opalenizna też dodaje lat.
Zdecydowanie z solarium nie mogą korzystać osoby chorujący na serce, nerki, tarczycę, cukrzycę czy gruźlicę. Unikać takiej sztucznej opalenizny powinny też osoby z jasną karnacją, zwłaszcza z licznymi znamionami i przebarwieniami.
Żeby nie było, że jesteśmy absolutnie przeciwni opalającym lampom, dodamy tylko, że wszystko jest dla ludzi. Sporadyczne i krótkotrwałe wizyty w solarium, stosowanie przy tym kosmetyków z filtrami, nie powinny uczynić nam większej szkody.
Jednak doradzamy: stosuj lepiej kremy brązujące, unikaj promieniowania lamp opalających. Z korzyścią dla zdrowia i wyglądu.
Dodaj komentarz
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.